Dla mnie sezon już właściwie się skończył. Może ruszę jeszcze ze spinningiem nad rzekę, ale w tym przypadku wędka będzie pewnego rodzaju alibi, które uprzyjemni spacer wśród szarych opustoszałych łąk i pól rozciągających się wzdłuż brzegu rzeki. Myślami będę już zupełnie gdzie indziej, a dokładnie przy moim ukochanym feederze, a zwłaszcza przy jego komercyjnej odmianie, czyli metodzie.
Sposób na method feeder
To właśnie method feeder nie daje mi spokoju. Może dlatego, że to ona dała mi najbardziej „popalić” i często wracałem o kiju z pełnych ryb łowisk komercyjnych. Tam w mijającym sezonie doświadczyłem kompletnych upokorzeń. Odniosłem wrażenie, że im bardziej kombinowałem, tym słabiej to wyglądało. Na nic zdały się sztuczki i patenty, przeciwnicy byli zawsze lepsi. A może to po prostu brak typowego zawodniczego „otrzaskania” powodował, że nie byłem w stanie konkurować ze starymi wyjadaczami. I tutaj doszedłem do pierwszego wniosku. W moich startach (zaznaczam, że to właściwie mój pierwszy zawodniczy sezon) na łowiskach komercyjnych wyniki były bardzo skrajne. Zawodnicy zamykający stawkę mieli rezultaty bliskie zeru, ewentualnie nie odbiegały one od norm uzyskiwanych na zawodach rozgrywanych na wodach PZW. Zwycięzcy osiągali kilkudziesięciokilogramową przewagę! Tak! Między pierwszym i ostatnimi miejscami przewaga wynosiła kilkadziesiąt kilogramów.
Komercyjna taktyka
Drugim moim spostrzeżeniem, zdającym się łamać schemat zawodniczego łowienia w metodzie, był fakt, że bardzo rzadko zawodnicy przerzucali zestawy częściej niż co kwadrans. Każdy raczej obserwował poczynania konkurencji i „badał teren”. Niektórzy, zwłaszcza ci, którzy dysponowali dobrym wywiadem, znali wodę lub mieli okazję trenować tuż przed zawodami, starali się korzystać z tych doświadczeń. Jednak to, co zdawało się potwierdzać regułę, to przynajmniej dwie linie nęcenia. I często zaczynali od obławiania strefy bliższej, badając co jakiś czas strefę „margin”, czyli łowienie pod nogami.
Pelletowy zawrót głowy
Obserwując wędkarzy łowiących blisko mnie, mogę dojść do wniosku, że ryby zaczynały brać mniej więcej po godzinie od rozpoczęcia zawodów. Z wyjątkiem zwycięzców, którzy często swoje wyniki budowali na jesiotrach, brania były rwane i tylko nieliczni potrafili regularnie odławiać ryby. Nikt jednak nie rezygnował z „ostrzeliwania” łowiska pelletami i kukurydzą. Regularnie słyszalny był charakterystyczny plusk porcji zanęty wpadającej do wody. W tej materii nikt nie oszczędzał, a wędkarze dysponowali pełnym wachlarzem pelletów. W kuwetkach można było znaleźć pellety w rozmiarach 4, 6 i 8 mm, a dodatkowo solidną porcję pelletu o średnicy 2 mm, który odpowiednio domoczony stanowił wypełnienie podajnika do methody. Po natężeniu dźwięku podajnika wpadającego do wody i po obserwacjach, mogę stwierdzić, że dominowały podajniki małe lub średnie o masie około 15 gramów. Myślę, że wynikało to ze specyfiki łowiska. Równe dno, głębokość w granicach 2,5 metra i łowienie na odległościach nie przekraczających 45 metrów, nie wymagały dystansowego podejścia.
Feederowa triada
Najtrudniej wyciągnąć jednoznaczne wnioski dotyczące taktyki, przynęt i nęcenia. Po pierwsze dlatego, że każdy wędkarz ma swoje ulubione firmy i przyzwyczajenia, a po drugie, to przecież najpilniej strzeżona tajemnica. Jedyne co udało mi się zaobserwować to fakt, że dominowały naturalne pellety, które można kupić „luzem”. I to one na surowo, bądź odpowiednio spreparowane wpadały do wody. Warto jeszcze wspomnieć o kwestii sprzętu. Pominę stricte handlowe szczegóły, jednak na zawodach niemal obowiązkowo na każdym stanowisku znajdowała się feederowa triada: podajnik, feeder bomb i slow sinking bomb. A z czym to się „je”, opowiem wam w innym wpisie.
Mega Tipy od Dawida Moski
Na koniec warto poszperać w internecie i znaleźć wartościowy film. Przed nami długie zimowe wieczory, czasu na oglądanie będzie więc sporo. Oszczędziłem wam pracy i wygrzebałem film z kanału Wędkarstwo Jedziemy na Ryby, prowadzonego przez znanego już wam Dawida Moskę. Znajdziecie w nim kilka sprawdzonych patentów, no i usłyszycie dźwięk hamulca kołowrotka, czyli to, czego przez zimę nam feederowcom będzie najbardziej brakowało. Oby do wiosny!