Co ty w tym widzisz? Wstajesz rano i to w niedzielę, wyrzucasz do wody pieniądze i nawet ryb do domu nie przywozisz. Często słyszę podobne wywody, kiedy wspominam znajomym o mojej wędkarskiej pasji. I właściwie czasem sam się nad tym zastanawiam, miewam chwile zwątpienia. Zwłaszcza kiedy ledwo żywy wracam po bezowocnej nocnej zasiadce. Obiecuję sobie wtedy, że to już ostatni raz, a w głowie rodzi się już plan na kolejny wypad. Jak to jest z tym wędkowaniem?
Wędkarstwo to alibi na zły dzień
W wielu sytuacjach wędkarstwo to tylko alibi. Przynajmniej dla mnie. Aby wyrwać się z szybkiego trybu życia lubię wziąć spinning, zwłaszcza późną jesienią. Nad pobliską rzeką podnosi się stan wody na tyle, że zniechęca to większość wędkarzy. Liście sparaliżowane przymrozkiem chrupią pod woderami. Jestem tylko ja, cisza i natura. Nieśpiesznie obrzucam każdą miejscówkę, trochę jak w letargu, zauroczony spokojem. I nagle potężne uderzenie w kręcącą gdzieś w nurcie obrotówkę. Wszystko zmienia się jak w kalejdoskopie. Serce bije jak szalone, robi się gorąco, a świat ożywa. Po krótkiej walce trzymam wymiarowego szczupaczka. Fotka, buziak i ostrożnie wypuszczam go do wody. Żegnaj kolego. Dzięki za fajny dzień.
Wędkarstwo to szczęście nowicjusza
Lipcowy poranek. Nasze bagno budzi się do życia. Tak nazwał je kolega, który pierwszy raz w życiu wyruszył ze mną na ryby. Od razu czeka go nie lada wyzwanie. Zapolujemy na lina. Łowisko to zarośnięty zbiornik, pozostałość po wydobyciu torfu. Idzie za mną wśród pokrzyw, komary tną niemiłosiernie, a rosa przemacza lekkie buty. Na szczęście udaje mu się dość sprawnie ulokować spławik, tuż przy granicy grążeli.
Ku mojemu zdziwieniu już po kilkunastu minutach jego spławik zaczyna swoisty taniec. Podskakuje, przechyla się, to na prawo, to na lewo. Uspokajam kolegę gestem. Jego czoło spływa potem, słońce już dość mocno operuje, komary tną jeszcze bardziej, a on tkwi w bezruchu. I nagle spławik znika pod wodą. Szybka reakcja i pasjonująca walka. Mimo emocji poradził sobie doskonale. W ręku trzyma pięknego oliwkowozielonego lina. Nigdy wcześniej nie widziałem bardziej szczęśliwego człowieka. Pokąsany, wykończony, poparzony przez pokrzywy i upokorzony przez naturę, ale niewyobrażalnie szczęśliwy. Dziś już ryb tu nie połapiemy. Czas wracać.
Wspólne zasiadki łączą pokolenia
Dziś, od naszych linowych zasiadek minęło już wiele lat. Wspominamy je nad ogniskiem. Zaraził swoją pasją dzieci. Nie mogą się doczekać kolejnych wyjazdów. To ich pierwsza nocka i choć na dziecięcych twarzach widać już znużenie, czuwają przy gruntówkach i wyczekują cierpliwie dźwięku dzwoneczka przyczepionego do szczytówki. Jeden chłopak całkiem nieźle radzi sobie ze spławikiem, drugi nie bardzo radzi sobie w szkole. Ale stara się jak może, bo wie że każda dobra ocena przybliża go do wędkowania. Z rozmów wyrywa nas miarowy dźwięk dzwonka. W podbieraku ląduje okazały kleń. Dzieciaki oglądają go w zachwycie, a ich uśmiechnięte twarze zdradzają olbrzymie szczęście. Czuwają całą noc, aż do południa. Nawet w samochodzie chwilę obgadują następny wyjazd. Resztę drogi śpią, śniąc o następnej wyprawie.